Fotografia noworodkowa nie była moim pierwszym wyborem zawodowym, ani nawet moją pierwszą pasją. W zasadzie kiedy zaczynałam “robić zdjęcia” nawet nie wiedziałam, że fotografia noworodkowa jest tak popularna za granicą. Kojarzyłam najbardziej powszechne zdjęcia Anne Geddes i myślałam, że taka praca to fart, ale że jest ona jedyną fotografką nowordkową na świecie. A moja przygoda z fotografią tak naprawdę zaczęła się od… koni. Byłam jedną z tych nastolatek, która mogła zamieszkać w stajni. Jeździłam konno od 9 roku życia i nie wyobrażałam sobie tego nie robić. Miałam w dzierżawie dwa konie, każdą wolną chwilę spędzałam z przyjaciółkami w stajni. Jedna z nich pasjonowała się fotografią i ciągle wymyśłała nam nowe sesje konne, jeździłyśmy w plenery, na oklep, o wschodzie słońca, w wodzie. Nawet znalazłam się na okładce pewnej gazety, związanej z jeźdżectwem. To wspaniała część moich wspomnień z nastoletnich lat. Niestety pewien plenerowy upadek i uraz kręgosłupa spowodował, że musiałam się z tymi marzeniami pożegnać. W zasadzie z dnia na dzień po 10 latach jeżdżenia musiałam z tego zrezygnować…
Zapanowała ogólnointernetowa moda na photoblogi (czy ktoś jeszcze je pamięta?) i to chyba właśnie to mocno popchnęło mnie w stronę fotografii. Zainteresowałam się oczywiście fotografią jeździecką, ale nie ukrywam, że pstrykałam wszystko co się dało. Kwiatki, widoczki, konie, koleżanki w roli modelek, zdjęcia, wszystkie imprezy rodzinne i wszystkie znajome dzieci. Ale w stronę fotografii noworodkowej pierwszy raz pchnęło mnie to, że urodziła się moja chrześnica. Miałam wtedy 16 lat, ale już od dawna niańczyłam wszystkie maluchy w rodzinie, więc bardzo entuzjastycznie zareagowałam na to, że będę miała “swoje” dziecko.
Z czasem zaczęłam fotografować większe imprezy jak chrzty, komunie czy wesela znajomych i dawało mi to wtedy mnóstwo radości. Ale przyszedł czas decyzji o tym, co robić dalej. I szczerze mówiąc, to w ogóle nie brałam pod uwagę fotografii, nie myślałam o tym w ogóle jako o sposobie na życie. A plany na studia miałam bardzo konkretne – chciałam zdawać na położnictwo. Czułam, że to jest moje prawdziwe powołanie, które powinnam wypełnić. Nie tylko uwielbiałam książki i seriale o medycynie, ale przede wszystkim nigdy nie bałam się pracy z człowiekiem. Nie przerażały mnie ani krew, ani wkłucia. Do tego moje zamiłowanie do wszystkich maluchów no i możliwość przyjmowania porodów, co jest moim zdaniem najbardziej niesamowitym przeżyciem, spowodowało, że byłam swojego wyboru całkiem pewna. W tym samym czasie moja przyjaciółka urodziła córeczkę, która stała się moją pierwszą, pełnoprawną modelką noworodkową. Mogę zatem powiedzieć, że pierwszą sesję noworodkową wykonałam, kiedy miałam 19 lat i do dzisiaj jestem zadowolona z efektu. Nie ukrywam, że dzisiaj zmieniłabym w niej wszystko, ale biorąc pod uwagę tamtą modę, a także mój sprzęt i wyposażenie myślę, że nie ma na co narzekać. A mama wróciła do mnie 6 lat później na drugą sesję, z kolejnym maluszkiem.
W końcu przyszła matura, już byłam gotowa kupować fartuch pielęgniarski, ale niestety życiowe zawirowania sprawiły, że nie mogłam pójść na położnictwo. Musiałam zdecydować się na studia zaoczne, a niestety żadna uczelnia w mojej okolicy takich nie oferowała. Chciałam jednak pozostać w tematach okołomedycznych i tak trafiłam na ratownictwo medyczne.
Co to wszystko ma wspólnego z fotografią? Jak trafiłam tu, gdzie jestem? Jak wyglądały moje studia i jakie mam powiązania ze szpitalem? Opiszę to wkrótce.